Mimo trwających już czwarty dzień wakacji, nadal nie jestem w stanie uwierzyć, że właśnie zostałam absolwentką gimnazjum. Wydaje mi się, że jest weekend i zaraz po niedzieli znowu nastąpi poniedziałek. Będę musiała rano zwlec się z łóżka, będąc na w pół przytomna wepchnąć w siebie śniadanie, zapakować plecak i pójść do szkoły. Znowu zobaczę moją małą ,,rodzinę'', z którą widywałam się codziennie. Znowu spędzimy przerwy i lekcje śmiejąc się razem lub rozpaczając nad ogromem prac domowych i zapowiedzianych sprawdzianów. Potem wrócę do domu i zgodnie z mechanizmem codzienności zjem obiad, jeśli wystarczy mi czasu pójdę z psem, a potem usiądę do lekcji. Tak bardzo przywykłam do tego mechanizmu, że nagle kiedy go nie ma, czuję się jak wadliwy automat, któremu brakuje części do poprawnego funkcjonowania. Jestem tak bardzo rozbita, że wszystko wydaje mi się snem. Czuję się tak bardzo dziwnie, że nawet najdziwniejsze słowo świata, nie jest w stanie opisać jak bardzo dziwnie się czuję.
Tak. Jestem we śnie. To niemożliwe, żeby to już był koniec. Otworzę oczy, wstanę z łóżka w kolejny poniedziałkowy poranek. Zarzucę na ramię plecak i znowu tam będę. Znowu pochłonięta codziennością, czasem wyczerpana, niedospana, ale lubiąca ten wir. Już do niego przywykłam. Czemu musi być tak, że gdy już do czegoś się przyzwyczajasz, w czymś zaczynasz się odnajdować, to znika? Nagle, bezszelestnie i pozostawiając zamęt w głowie?
Jasne zmiany są nam potrzebne i sama odczuwam potrzebę zmian, ale czemu tak szybko? Czemu one przychodzą wtedy, kiedy w jakiejś sytuacji zaczynam się dobrze czuć, kiedy zaczynam gdzieś pasować i po długim procesie wpasowywania się, wreszcie znajduję idealne miejsce, w które wpasowuję się idealnie. Kiedy jest wygodnie? Czemu właśnie wtedy, jak lawina przychodzą zmiany?! Zasypują natychmiastowo starą sytuację i stawiają Cię samotnie na nowym nieznanym gruncie, wyrywając gwałtownie, ze starego miejsca. Jasne możesz próbować odkopać stare znajomości czy cokolwiek, ale to łatwe nie jest.
Czemu właśnie wtedy kiedy Twój kawałek puzzla wpasowuje się w całość, układanka się rozpada? Środowisko, na które jesteśmy rzucani z początku jest jak pudełko wielu przeróżnych puzzli. Jedne większe, drugie mniejsze, inne bardziej pasujące, drugie mniej, niektóre przychodzą w parach, inne pojedynczo, jedna bardziej kanciaste i mniej dopasowujące się do reszty, drugie bardziej owalne i o delikatniejszych kształtach. Tworzy się pudełko, czyli coś co nas trzyma razem. Może to być np. Obowiązek chodzenia do szkoły. Jesteśmy zmuszeni przebywać w pudełku, nawet jeśli tego bardzo nie chcemy. Więc opisane puzzle mogą zachować się na różne sposoby. Mogą powoli próbować stworzyć układankę, albo uciekać wzajemnie od siebie. Mimo tego, wrzucone do jednego wora tworzą wspólnotę. Są razem, nawet mimo tego, że mogą między nimi być konflikty lub brakować rzeczywistej więzi. Puzzlami jesteśmy my. Każdy przychodzi do jakiegoś środowiska, w jakiś charakterystyczny sposób już ukształtowany, niektórzy przychodzą też totalnie gładcy. Tak zwana przeze mnie guma, która idealnie dopasuje się do każdego otoczenia. Guma w zębach odkształca się tak, jak się jej zagra. Zęby mogą bawić się i odkształcać ją w nieskończoność. Tacy ludzie jak guma też są. I też tworzą wspólnotę.
Masa charakterów, masa przeróżnych czynników w każdym puzzlu sprawia, że zwykle ciężko, aby każdy natychmiastowo znalazł swoje idealne miejsce. Zwykle puzzle nieco zmieniają kształty, niektóre troszeczkę, niektóre drastycznie, a niektóre powodują, że to ich sąsiedzi muszą zmienić kształty. Po pewnym czasie układanka zaczyna pasować. Wszyscy uczą się powoli razem ze sobą współgrać. To współgranie nie musi się opierać tylko na przyjaznych relacjach, ale są to również doświadczenia typu: ,,jego warto omijać szerokim łukiem", ,,z nim nie zadzieram, jest jaki jest i zostawiam go w spokoju''. Puzzle wiedzą wzajemnie, który do którego pasuje. Znają swoje uszczerbki, wiedzą, którego miejsca komu brakuje i które z miejsc u kogo musi zapełnić ktoś swoją wypustką.
I kiedy taki system zaczyna w jakiś sposób funkcjonować. Każdy już umie zachować się w stosunku do pozostałych, wszyscy się znają. Wszystko świetnie działa i puzzle dobrze czują się w zajmowanych przez siebie miejscach...bum. Wszystko znika, rozpada, rozrywa się.
A puzzle trafiają już do końca życia do przeróżnych pudełek, do których wiecznie muszą się dostosowywać. W tym roku czeka mnie kolejne nowe pudełko. W jakiś sposób ukształtowana trafiam do ludzi także w jakiś sposób ukształtowanych. Nie wiem jak długo zajmie nam kolejne utworzenie układanki, ale wiem, że długo.
Z puzzlami spotykamy się wszędzie. Bo przecież sami jesteśmy puzzlem, którego nie kształtuje jedynie środowisko, ale także on sam. Puzzel, który dopasowuje się nie tylko do drobnych cząsteczek swojego świata, ale także jest małym, bo małym, ale jest elementem wielkiej układanki, milion razy większej od jego własnych układanek. Układanki, jaką jest świat. Ogromny i pełny wszelakich puzzli. Przeróżnych, rozmaitych. Czasem tak przeróżnych, że prawie identycznych. A czasem odmiennych jak dwa przeciwległe bieguny. Ale tak jak płatki śniegu... żaden z puzzli nie jest taki sam w stu procentach... i każdy puzzel ma w tej wielkiej układance swoje własne miejsce.