27 września 2015

Z walizką i uśmiechem w drogę!

Hej kochani! Piszę do Was z zamykającymi się oczami i wyglądam chyba teraz jak zombie ślęczące nad komputerem i stukające w klawiaturę. Jutro jadę na wyjazd integracyjny, który będzie trwał do piątku. Wracam wieczorkiem i będę pewnie przepełniona takimi emocjami pod koniec tygodnia, że ciężko będzie mi do Was nie napisać w weekend. Blog i pisanie tutaj jest jedną z rzeczy, która pochłania masę mojej uwagi i czasu. Ale też daje mi wiele niesamowitych możliwości.

Stresuję się trochę tym wyjazdem, bo nie do końca wiem czego się spodziewać i jak odnajdę się w  nowym środowisku i sytuacji, bo po zaledwie kilku tygodniach szkolnych, nie czuję się pewnie. Jednak moja klasa wydaje się przesympatyczna i z drugiej strony jestem bardzo ciekawa i podekscytowana nieznanym. Jadę tam z małą walizką, plecakiem z dobrą książką, słuchawkami (i jeszcze paroma rzeczami) w środku no i z ogromnym uśmiechem na twarzy i pełną gotowością! Jak zawsze pozytywnie, prawda? :)

Ponieważ wstaję jutro bardzo wcześnie, kładę się już jak najszybciej. Chciałam do Was napisać, bo nie potrafiłabym zostawić Was bez informacji. Za wiele dla mnie znaczy blog i Wy, żeby umieć tak po prostu nie dać znać. Chyba bym tam nie wytrzymała tego tygodnia, gdyby nie myśl, że wszystko jest tutaj odhaczone. Uff.. a więc teraz ze spokojną głową i budzikiem nastawionym na szóstą rano mogę położyć się spać. Dobranoc!

Życzę Wam wspaniałego tygodnia i do napisania! ♥ 

20 września 2015

Jak (kulinarnie) uwierzyć w siebie?

Zawsze byłam przekonana, że kuchnia nie jest dla mnie odpowiednim miejscem. Że nigdy się tam nie odnajdę i nie będę potrafiła przygotować nawet najprostszej potrawy. A tym bardziej przerażała mnie perspektywa, że nie będę w stanie przyrządzić czegokolwiek, co zostałoby uznane za przynajmniej zjadliwe. Zazdrościłam koleżankom, które opowiadały o zrobionych przez siebie pysznościach. Wymieniały się przepisami. Ja mimo ogromnego pragnienia prób i błędów kuchennych, nie mogłam się przełamać. Bałam się próbować, bo w mojej głowie od zawsze tkwiło przekonanie, że mam do tego, tak zwane, dwie lewe ręce. Wszystko zaczęło się zmieniać około roku temu. Wtedy na jedną ze szkolnych imprez miałam za zadanie przygotować meksykańskie ostre krakersy serowe. Dostałam ogromną książkę z przepisami. Powiedziano mi, że przepis którego mam się trzymać jest prosty i wszystko powinno się udać. Przerażał mnie sam fakt, że ,,może się również nie udać''. Z dość dużym stresem i brakiem pewności, postanowiłam spróbować. Na końcu tunelu towarzyszących mi emocji, znajdowało się drobne ziarenko optymizmu, które rosło z każdą minutą. Z każdą minutą, dzięki której byłam bliżej końca. A z pojedynczych składników zaczynało formować się coś zupełnie nowego.

Niesamowita jest dla mnie plastyczność wypieków. To, że z kilku drobnych, indywidualnych produktów, poprzez działania, interwencję w ich pojedynczość, można ukształtować coś, co jest zupełnie odrębnym bytem. Pewną spójną całością uformowaną przez nasze dłonie. Gdy widzimy ciasto, czy innego rodzaju deser, patrzymy na niego całościowo. Nie myślimy przecież: ,,O! To jest jajko+mleko+drożdże+cukier+....''.
Dobra, może myślimy o tym w taki sposób, ale tylko w jednym jedynym wypadku, kiedy staramy się odgadnąć składniki, dzięki którym ta finalna postać powstała. Ale wtedy nadal jest to jakaś całość powstała z danych produktów, plus naszej pracy.

Napędzana optymizmem i większą pewnością siebie oraz z ogromną radością i myślą w głowie: ,,Mogę! Umiem cokolwiek pysznego przygotować!'', zaczęłam powolnie przyzwyczajać się do obrazu siebie i kuchni. Nie brzmiało to już jak coś, co tak bardzo się gryzie. Co jakiś czas piekłam pewne ciasta, czy ciasteczka na przeróżne, raczej sporadyczne okazje. Z czasem przybywało upieczonych (i skonsumowanych z ogromną radością i smakiem) przysmaków. Zaczęłam odnajdywać radość w pieczeniu i czuć się w kuchni coraz swobodniej.
Teraz, gdy mam tylko chwilę czasu i chęci często zajmuję się przygotowywaniem czegoś pysznego. Pomaga mi to się odprężyć i sprawia wiele radości. Uwielbiam przeglądać stronki internetowe i książki kucharskie w poszukiwaniu nowych inspiracji i ciekawych przepisów. Gdy coś nie wyjdzie tak, jak powinno (a należy pamiętać, że to się zdarza!) nie rezygnuję, tylko szukam powodów czemu tak się stało.
W tym poście chciałabym pokazać, jak kolosalnie może się zmienić nasze myślenie i podejście oraz jak pomóc sobie choć troszkę ,,odnaleźć siebie w kuchni'' i dodać sobie nieco kulinarnej pewności siebie. Sprawić, żeby wyzwanie ugotowania czy upieczenia czegokolwiek nie spędzało nam snu z powiek i chociaż minimalnie oswoić się z wizerunkiem swojej osoby w kuchni. Więc... jak to zrobić?

Po pierwsze: Dobry start! Nie zaczynaj w dniu, w którym nie jesteś w stanie się skupić i myślisz o tysiącach innych rzeczy. To zdecydowanie nie pomaga. Ułatw sobie zadanie i (jeśli możesz) znajdź dzień, w którym wręcz tryskasz pozytywną energią, albo masz przynajmniej neutralne nastawienie do świata. Wtedy wszystko pójdzie łatwiej i (uwierz mi na słowo) przyniesie lepszy efekt końcowy.

Po drugie: Ułatw sobie zadanie jak tylko możesz! Zobacz, co jest dla Ciebie dobre. Może stresuje Cię obecność innych lub myśl, że kuchenną porażkę zobaczą obserwujący Cię domownicy? Ja osobiście przekonywałam się do pieczenia wtedy, kiedy nikogo nie było w domu i mogłam samodzielnie wszystko zrobić. Nikt mnie nie rozpraszał i nie obawiałam się kilku par oczu bacznie obserwujących moje ruchy.
Może pomaga i odpręża Cię lecąca w tle muzyka? Jeśli tak włącz ją głośniej i nastaw się pozytywnie. Może irytujesz się, gdy gra telewizor? A może denerwujesz się, gdy w kuchni panuje nieporządek i to rozprasza Twoją uwagę i zmniejsza chęci? Zastanów się nad drobnymi rzeczami, które pomagają i przeszkadzają i spróbuj uprościć sobie jak najbardziej zadanie i podejść do niego z ogromnym uśmiechem i optymizmem.

Po trzecie: Mała rozgrzewka! Jeśli (tak jak ja miałam) masz spory problem z wyobrażeniem sobie siebie w kuchni, spróbuj się przełamać. Ale pamiętaj, żeby nie przełamywać się wybierając przepisy z górnej półki trudności. Można to zrobić nawet nieświadomie, bo niektóre wydają się proste, a okazuje się, że jest z nimi tyle roboty, że w połowie ze łzami w oczach ma się ochotę rzucić wszystko i zrezygnować. Pamiętaj! Na początek trzeba zacząć od czegoś, co nas nie zniechęci i nie utwierdzi w myśli, że nic nam nie wychodzi, bo jesteśmy tacy beznadziejni w kuchni. To jest chyba jeden z najczęściej popełnianych błędów. Gdzie znaleźć takie proste przepisy a nie tylko pozornie proste? Hmm... jest wiele książek i wspaniałych blogów. Osobiście mogę polecić też kwestiasmaku, gdzie znajdziecie na pewno coś, co przypadnie Wam do gustu. Opisy są bardzo czytelne i póki co, wszystkie rzeczy, które stamtąd przygotowałam wyszły i w dodatku smakowały przepysznie! Na moim blogu również znajdziesz przepisy, które mogą dobrze posłużyć jako startowe. Np. przepis na ciasteczka owsiane lub kruchotki. Nie są bardzo skomplikowane w przygotowaniu, a jakie wdzięczne! Zachęcam bardzo serdecznie również do przygotowania ciastek z tego przepisu. Są to jedna z najprostszych, jakie robiłam w życiu, a ich smak jest wyśmienity. Oczarowały całą rodzinę!
Ważne jest też, żebyśmy nie myśleli: łatwiejsze=gorsze, mniej smaczne. Proste przepisy są zwykle naprawdę bardzo wdzięczne, a wiele ,,trudnych'' dań nie zawsze smakuje dobrze. Wszystko zależy od naszego smaku i gustu, dlatego trzeba próbować  połączeń przeróżnych składników i dowiedzieć się, co dla nas znaczy ,,smakować dobrze.''

Po czwarte: Nie porównuj się z innymi! To, że koleżanka przygotowała przepyszne tiramisu, czy  gulasz po meksykańsku, nie oznacza, że ty też musisz i że masz w jakikolwiek sposób przyrównywać siebie do niej. Rób to, co chcesz i sama rozliczaj się ze swoich dokonań. Nie każdy z nas z każdym przepisem się zaprzyjaźni, tak samo, jak nie każdy przepis ma ochotę rozmawiać z nami wspólnym językiem. Znajdź sobie ,,przepisowych przyjaciół'' i na bieżąco werbuj kolejnych do tych szeregów.

Po piąte: Daj sobie czas! Nie wszystko przyjdzie łatwo i szybko. Jest to dłuższy proces. U mnie trwa już od ponad roku i trwać jeszcze będzie dość długo. Trzymam za Ciebie bardzo mocno kciuki i najważniejsze! Nie poddawaj się, tylko próbuj do skutku. Analizuj czemu przepis nie wyszedł, co się stało. Niektóre przepisy musisz modyfikować według własnego uznania. Każda porażka oraz każdy sukces czyni nas mądrzejszym, dlatego próbuj!












Składniki:

1 duże jajko

1 szklanka mąki

½ szklanki cukru

100g gorzkiej czekolady

1 słoiczek masła orzechowego zawierającego powyżej 90% orzechów (6 czubatych łyżek) 


Rada: Moje ciasteczka wyszły dosyć słodkie, dlatego możesz zmniejszyć ilość dodanego cukru. 
(Wszystko zależy od gustu, dlatego według własnego uznania możesz modyfikować przepisy).
1. Zetrzyj czekoladę na tarce lub pokrój na drobne kawałeczki.

2. Mąkę, cukier, czekoladę i masło orzechowe, jajko włóż do miski.

3. Wymieszaj wszystkie składniki i ugnieć ciasto.

4. Rozgrzej piekarnik do 170 stopni (termoobieg).

5. Uformuj z przygotowanego ciasta małe ciasteczka i ułóż je na blaszce do pieczenia. Ciasto będzie dość kruche.

6. Piecz ciasteczka w rozgrzanym do 170 stopni piekarniku przez około 10-12 minut.


13 września 2015

Wybierając schody

Kręte, skrzypiące, drewniane, długie, z poręczą lub bez. Schody. Tyle ich codziennie spotykamy, że czasem, widząc je - na naszej twarzy pojawia się nutka zniesmaczenia i przygnębienia, a oczy mówią swoim wyrazem: ehh… czemu znowu…? Czasem po prostu, bez głębszego zastanowienia, wybieramy windę. Łatwiejszą i szybszą drogę. Wymagającą mniej wysiłku i spalonych kalorii. Nie zawsze wybieramy windy, ale windy też nie zawsze wybierają nas. Bo…najzwyczajniej w świecie, nie zawsze są. Czasem brak wind i wtedy może nastawieni pozytywnie, a może z ogromnym trudem i grymasem na twarzy je pokonujemy-schody. My wybieramy jakim sposobem dostaniemy się na górę. Czy będzie to energiczny, sprężysty i skoczny chód, a nasza twarz będzie roześmiana, czy może choć trochę uśmiechnięta. Czy z ogromnym trudem, będziemy się dosłownie po każdym schodzie wspinać, a nasz wyraz twarzy, będzie sprawiał wrażenie, jakbyśmy właśnie podnosili na siłowni ciężar o masie dwustu kilogramów. My decydujemy, czy droga będzie się dłużyć w nieskończoność, czy raz, dwa, trzy dobiegnie końca. Czy wdrapiemy się na schody, czy je przejdziemy z uśmiechem.

Nie zawsze możemy wybierać, bo czasem jesteśmy z góry skazani na jedno z rozwiązań. Ale mimo tego jednak mamy wybór. Wybór w jaki sposób podejdziemy do rzuconego nam już wyzwania. Czy podejmiemy je bez zastanowienia i z pełną akceptacją, czy będziemy narzekać przez cały następny tydzień, jak bardzo się zmęczyliśmy i ile wysiłku włożyliśmy w przebrnięcie wyzwania. A może pomyślimy: dziękuję za kolejne wyzwanie! Uczyni mnie ono silniejszym! - i z uśmiechem na twarzy pokonamy narzuconą drogę.
Tak. Zdecydowanie my wybieramy. I zdecydowanie my kształtujemy naszą odpowiedź na rzucone przez świat sprawdziany i wyzwania.

Są różne sytuacje, różne schody i różne windy. Różne dni i różne okoliczności-te bardziej i mniej sprzyjające. Czy czasami nie warto wybrać windę? Łatwiejszą drogę, którą pokonamy szybciej i mniej się zmęczymy. Kiedy mamy masę rzeczy na głowie, jesteśmy aktualnie w czasie pokonywania kilku schodów a wiemy, że niedługo mogą pojawić się następne - te wymagające od nas jeszcze większego zaangażowania i trudu... Czy czasem nie warto wybrać windę?
Dość metaforycznie mówiąc (a uwielbiam metafory!) - wyobraźcie sobie taką sytuacje:
Pewien człowiek zmęczony już dość swoimi codziennymi tułaczkami po schodach, po tych mniej krętych i bardziej, po tych wyższych i mniejszych, właśnie wrócił z pracy. Otwiera zardzewiałym już trochę kluczem drzwi frontowe do swojego bloku. Zdarzyło się tak, że gdy był 15 lat młodszy i dużo zdrowszy niż teraz, wybrał mieszkanie na samej górze blokowiska. Wtedy pokonanie schodów nie stanowiło to dla niego najmniejszego problemu. Teraz, z dnia na dzień zaczyna mu to coraz bardziej doskwierać. Jego kondycja fizyczna i okoliczności, utrudniają mu codzienne działania.
Z dość strudzoną miną, z ciężkimi zakupami w trzymanych siatkach, wybiera windę. Decyzję podejmuje dość szybko, natomiast w jego oczach można było zauważyć kilka cennych sekund zastanowienia. Widać, że im jest starszy, tym decyzja o wybraniu windy przychodzi mu coraz trudniej. Bo wie, że będzie mu naprawdę ciężko z tak sporym obciążeniem pokonać schody. Że nie jest już tak silny fizycznie, jak był kiedyś.

Mamy obciążenia, to fakt. Każdy z nas je ma. Trzymamy je w różnych siatkach i nosimy ze sobą. Czasem ważą pół kilo, czasem pięćdziesiąt. Niekiedy przeważają nas i ważą więcej od nas samych. Czy wtedy nie warto wybrać windę? Czy czasami nie lepiej pójść na skróty?

Na to pytanie nie ma gotowej odpowiedzi. Formuje ją każdy z nas. Są to bieżące decyzje, które powinniśmy podejmować zupełnie sami. Przecież to my najlepiej znamy siebie i swoje możliwości.  (A jeśli nie, to dzięki kolejnym decyzjom możemy siebie coraz lepiej poznawać).
I finalnie, to my będziemy musieli tę windę lub schody pokonać. Spróbuj sam zdecydować, co chcesz udźwignąć, a z czym czasem odpuścić. Może odpuścić po to, aby wziąć na barki coś innego, cięższego? A może odpuścić, bo uznasz... ,,ehh.. nie chce mi się. Wolę pooglądać telewizję, akurat leci mój ulubiony serial!" Albo z ogromnym uśmiechem na twarzy uznasz: ,,Podejmę to wyzwanie!''

Dlaczego nasze wybory są tu tak ważne? Dlatego, że ich skutki będziemy musieli sami unieść. Dlatego, że od nich zależymy my. Nasz charakter, nastawienie, doświadczenia. Nastawienie jest również decyzją. Bardzo ważną i wpływającą na podejmowanie codziennych wyzwań.
Więc czym właściwie jest decyzja? Moim zdaniem jest to nasza odpowiedź na rzucane nam przez świat, otoczenie wyzwania.
Starajmy się podejmować decyzje świadomie. Zdawać sobie sprawę, że nasza osobowość, nastawienie do otoczenia, kontakt z nim i to, co w koło nas powstało (i powstaje) właśnie na skutek tych drobnych puzzli. Każdy z nich prowadzi nas gdzieś. Posuwa-jak w chińczyku czasem do przodu, czasem w tył. Czasem o sześć oczek, stawiamy gwałtowny krok naprzód. Czasem drobne kroczki, ale  silnym nurtem aż do celu. To, gdzie teraz mieszkamy, czy kogo mamy za przyjaciela, co robimy w danym momencie i czy mieliśmy dzisiaj doła - też zależy od nas i ciągu wyborów. I ważne jest jeszcze to. Każda decyzja jest dobra. Nie każda trafna. Ale najważniejsze, że Twoja. Jak coś się nie uda, pamiętaj! Możesz zawsze próbować dalej rzucać kostką. Może powoli, może troszkę się cofniesz, może postoisz kilka kolejek, ale nadejdzie moment, kiedy będziesz sunął coraz szybciej w przód. Silniejszy i mądrzejszy no i (z decyzji) z ogromnym, szerokim uśmiechem na twarzy. 
Obiecujesz...?

2 września 2015

Ciasteczka owsiane

Witajcie moi drodzy! 
Czasem zdarza się tak, że mamy na coś ogromną ochotę. Wręcz niepohamowaną. Nie wiemy skąd się bierze i dlaczego pojawia się akurat w danym momencie. Mnie taka ochota złapała w pewien pochmurny, wakacyjny dzień. Była to ochota na upieczenie czegoś smacznego. Dlatego wręcz nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam zastanawiać się na co mam ochotę tym razem. Pomyślałam… hmm… może coś zdrowego…? Znalazłam więc szybki przepis na  pyszne ciasteczka owsiane. Są bardzo proste w przygotowaniu. A ponadto bardzo uniwersalne i łatwo je modyfikować według własnego gustu. Mogą posłużyć również jako przepyszna i zdrowa przekąska w szkolne dni! Dostarczą nam witamin, bo są bardzo wartościowe, a zarazem smakują świetnie i możemy je szybko schrupać.

Jak je przygotować?

1. Wymienione składniki wymieszaj łyżką w dużej misce. 
 Jeśli powstała w ten sposób masa będzie zbyt gęsta, możesz dodać do niej parę łyżek mleka lub wody. 

2. Następnie rozgrzej piekarnik do 160 stopni. 

3. Uformuj ciasteczka o okrągłym kształcie i wyłóż nimi blachę. Możesz posypać je cukrem, chociaż ja pominęłam ten krok.

4. Piecz w piekarniku przez około 11-12 minut (termoobieg) lub nieco dłużej. To zależy od wielkości Twoich ciastek oraz upodobań, zależnie od tego czy lubisz bardziej chrupiące i przypieczone, czy bardziej miękkie.